Kiedy Jarosław Kaczyński oddawał urząd premiera, za przeciętne wynagrodzenie można było kupić 674 litry benzyny. Teraz, u progu piątego roku rządów Donalda Tuska średnia płaca starczy na 682 litry. Przecież są podwyżki – jak to możliwe?
Ceny paliwa rosną? Rosną! I to szybko. A jednak jeśli wziąć pod uwagę wynagrodzenia, jest lepiej, niż było. Częściowo.
Zanim będzie wyjaśnienie, będzie zastrzeżenie. Wartości średnie mają to do siebie, że zawsze może się znaleźć ktoś, kto:
- nie dostał podwyżki przez ostatnie dwa, trzy lata,
- tankował po 5,99,
- uważa, że to wszystko nie ma sensu.
Brak podwyżki to przykra sprawa. Podobnie, jak konieczność drogiego tankowania. Jednak analizując rzeczywistość w nieco szerszej perspektywie, trzeba brać patrzeć na wartości zagregowane. A te są, jakie są.
Najlepiej w 2009 roku
Chociaż ceny paliwa dawno już przekroczyły pięć złotych za litr, to jednak ciągle za przeciętną pensję kupić można więcej niż w przeszłości. Owszem, w porównaniu z poprzednimi trzema laty nie jest dobrze. Ale lepiej niż było pięć czy sześć lat temu. Dobrze widać to na wykresie:
Zwrócicie uwagę, że przecież nie każdy zarabia średnią krajową. Więcej, dwóch na trzech Polaków zarabia mniej.
Rzeczywiście, tak jest. Jeśli jednak porównamy wyniki dla pensji minimalnej, okaże się, że nawet najgorzej wynagradzani mogą kupić więcej benzyny niż pięć czy sześć lat temu. Choć mniej, niż w rekordowym 2009 roku:
Możecie też zauważyć, że w różnych regionach ceny są różne. I chociaż GUS nie publikuje dokładnych danych, warto rzucić okiem na zmianę w ilości paliwa, jakie można było zakupić w 2002 i w 2011 roku za średnią i minimalną pensję krajową:
O ile przeciętnie zarabiający Polak rzeczywiście jest nieco w plecy, to ten, kto dostaje minimum krajowe, ciągle jeszcze może kupić więcej benzyny niż wcześniej. Co nie znaczy, zgodnie z początkowym zastrzeżeniem, że dotyczy to każdego.