Tym razem Polityka. W artykule Martyny Bundy analizuje wzrost kosztów funkcjonowania szkolnictwa. Głównym gadżetem oskarżenia są dwie liczby: spadek liczby uczniów (o 28 proc.) i wzrost nakładów na oświatę (o 40 proc.).
Jeżeli chodzi o meritum, to głównym postulatem tekstu jest likwidacja karty nauczyciela. Nie będziemy zajmować się tym tematem ponieważ nie jesteśmy ekspertami w edukacji. Zajmiemy się dwoma wartościami, które redaktor Bunda podaje na samym początku tekstu.
Dokładnie, w tym zdaniu:
„Jak to się dzieje, że w ciągu ostatnich 10 lat liczba uczniów w szkołach spadła z ponad 7 mln do ponad 5 mln, liczba pracujących z nimi nauczycieli prawie się nie zmieniła, wydatki na edukację wzrosły o 40 proc.”?
Od razu przechodzimy do wyliczeń. Załóżmy, że badany okres obejmuje lata 2001-2011. W tym czasie inflacja wyniosła 35 proc. Nakłady na edukację wzrosły więc realnie o 5 proc.
Na tym jednak nie koniec. W latach 2002-2011 polski pkb zwiększył się o ponad 80 proc. Oznacza to, że w stosunku do wartości wytworzonych u nas towarów i usług nakłady na edukację zmalały. I to o znacznie więcej niż liczba uczniów.
Szkoda, że tak renomowany tygodnik, jak Polityka posiłkuje się danymi bez weryfikacji ich rzeczywistego znaczenia. Być może wyjaśnieniem jest to, że wiele z tez artykułu pochodzi z raportu niesławnego Forum Obywatelskiego Rozwoju, które znane jest z dość dowolnego podejścia do danych.